Grossvenediger

Nadszedł najprzyjemniejszy czas, czyli urlop. We wstępnych ustaleniach została wytypowana Austria jako kraj docelowy. Podczas wcześniejszych rozmów ustaliliśmy ze wyjazd ma być zróżnicowany ma zawierać elementy wspinania i wypoczynku.

15.08

Ruszamy w południe bez ciśnienia w końcu urlop trzeba rozłożyć siły. Kierunek Wiedeń, a dalej Kaiserbrunn i Hollental.

16.08 

Po przybyciu na miejsce okazało się że trochę się pozmieniało od mojego ostatniego pobytu. Nowy "teoretyczny camp" zyskał miano pełnoprawnego campu z zapleczem sanitarnym oraz kasą fiskalną. Zaparkowaliśmy pod stacją kolejki Rax Park'n' Camp. Opłaciliśmy nasz pobyt i ruszyliśmy do góry. Nie mieliśmy pewnej pogody. Zapowiadano przelotne opady, ale póki co trzymało. Pierwszy wybór padł na inną ścianę, ale Hollental nie jest taki oczywisty, więc trzeba bylo zmienić plan. Pod ręką znalazła się droga graniowa za III+. Wspinanie różne trochę krucho, trochę drzewek. Droga odhaczona, czas na posiłek i sen, a i no jeszcze izotonic.

17.08

Po śniadaniu i po kawie nasze kroki skierowaliśmy ku dolince z większą ilością skał. Jeszcze rzut oka na niebo: oby utrzymało... Wylosowaliśmy Ja i Kasia na Gaisbauer Jug weg, a Artur z Eweliną poszli na Holzknechtgrat . Niestety w połowie pierwszego wyciągu pojawiły się pierwsze krople deszczu, ale tragedii nie było, a pod koniec pierwsze grzmoty(zaczęły się dylematy: jechać czy może jeszcze jeden wyciąg). Wygrał zdrowy rozsądek i zimna krew, więc jeszcze jeden wyciąg :) Pod koniec drugiego wyciągu polało solidniej a burza czekała tuż za rogiem. Weryfikacja poprzedniej decyzji i zjazd w deszczu. Ciepły posiłek i namiot.

18.08

Zlewa mniejsza i większa trzymała do następnego dnia więc czas Hollentalu dobiegł końca. Spakowani w okolicach południa odjechaliśmy w stronę Taurów Wysokich w kierunku celu jaki obraliśmy podczas wstępnych ustaleń jeszcze w Olsztynie. 

"Großvenediger leży w grani głównej Wysokich Taurów, oddzielającej położoną na północy, równoleżnikowo zorientowaną dolinę Pinzgau od Matrei położonej na południu we Wschodnim Tyrolu. Großvenediger jest drugim pod względem wysokości szczytem Wysokich Taurów, a zarazem najwyższym położonym w ich grani głównej. "

 

Wieczorem po nieudanej próbie znalezienia "normalnego" noclegu zameldowaliśmy się w Neukirche na parkingu pod startem szlaku podejściowego na Großvenediger'a. Parking dość pojemny zaopatrzony w toaletę leży nad strumieniem płynącym z lodowca ... 

Po nocy spędzonej w aucie przy akompaniamencie deszczu przyszedł czas na przepakowanie gratów i podejście. Jeszcze pamiątkowa fotka na parkingu i w drogę.

19.08

Podejście prowadzi szutrową, cywilizowaną drogą wzdłuż doliny. Długość drogi wynosi 13.8 km i dłuży się bardzo. Ów droga kończy przy dolnej stacji kolejki towarowej zaopatrującej schronisko Kürsingerhütte. Od tamtego momentu zaczyna się via ferrata, a dokładniej bardziej strome schody ubezpieczone stalową poręczówką. Mimo pięknych widoków towarzyszących nam podczas podejścia morale powoli zaczęły opadać. We znaki dały się chyba cały poprzedni dzień w drodze oraz niezbyty wygodny nocleg w aucie.

 

Postanowiliśmy rozbić się tuż przed schroniskiem, ale pozostając poza zasięgiem wzroku. Znaleźliśmy dość wygodną małą polankę. Chcąc wykorzystać czas do zmroku postanowiliśmy przygotować posiłek oraz poleżeć chwile na zielonej trawce pozwalając plecom odpocząć po dniu wędrówki. W gości przyszło rude rodzeństwo (tak domniemam) i pokazać ze to ich teren i mamy być grzeczni przy tym demonstrując w uroczy sposób "agresywną" postawę. Wieczorkiem jeszcze małe co nieco dla duszy i spać.

20.08

Pobudka rano na tyle na ile było to możliwe i zwiniecie namiotu(żeby nikogo w oko nie kuło). Kawka z rana tuż po posiłku i za chwile w drogę. Przed na schronisko Kürsingerhütte położone na wysokości 2558 m.n.p.m.

 

Wiedząc że przez kilka kolejnych dni spędzimy bez cywilizcji postanowiliśmy "naładować baterie". Na stół wjechały wursty, zupy, szarlotka oraz zimne piwko. Chwilę musieliśmy odczekać żeby wróciła nasza mobilność, ale zaraz po tym ruszyliśmy w górę. Plan zakładał podejście możliwie jak najbliżej wejścia na lodowiec oraz znalezienie miejsca na nocleg. Głazy, głazy wszędzie głazy nic prostego. W końcu po 1.5h poszukiwań znaleźliśmy poletko idealnie wykrojone pod marabuta, pokryte mięciutkim mchem... idealnie(tylko źródełko ok 5-7 min od namiotu) ok. 2750 mnpm. Teraz jeszcze została do przeprowadzenia proces melioracji naszego miejsca(deszcz padający kilka dni wcześniej został zatrzymany przez mech). Poletko się odwadnia, a my łapiemy promienie słońca i cieszymy oko widokiem.

 

21.08

Wstajemy zgodnie z planem o 5:30. Nocka średnio przespana w moim wypadku, ale czas się ogarnąć. Woda zagotowana, liof zalany, papieros. O dziwo udało mi się zjeść solidne pół liofa popijając to litrem gorącej herbaty. Spakowani ruszamy kilka metrów w dół do moreny czołowej lodowca. Przed nami kilka zespołów ruszyło w górę. Jesteśmy na dole jeszcze tylko szpej... a nie jednak nie jeszcze tylko krótki spacerek za kamień, szpej, lina i ruszamy i my. 

 

Lodowiec na początku przetopiony, przewiany bezpieczny. Po kilkuset metrach pojawił się "świeży" luźny śnieg. Całe szczęście guidy robią robotę i udeptali trochę. Powoli krok po kroku pniemy się w górę. Po godzinie krótka pauza na batonika ok. 3150 mnpm, wieje dość intensywnie. Część z nas ubiera się na tą okoliczność. Podejście powoli robi się stromsze by przed wejściem na przełęcz Venediger Scharte pomiędzy Großvenediger, a Kleinvenediger przejść w dość wyraźną stromiznę i odsłonić kilka mniej przyjemnych szczelin.

 

Po wejściu na przełęcz ok. 3150 mnpm słońce zaczęło operować na dobre. Śnieg zaczął się topić, oprócz tego ze warunki widokowe ideał to zasadniczo średni warun na podejście, kopanie, obsuwanie się w śniegu. Ruszamy dalej zostało ok 500 m przewyższenia. Teraz już bardzo monotonnie, ale szczyt już niedaleko ciśniemy. Jest pierwszy kryzys, śnieg mnie zmęczył, delikatnie spłycony oddech normalnie jak palacz... To jeszcze wolniej... Oglądam się za siebie, ekipa drepcze zgodnie. Jeszcze gryz batona, kilka oddechów i idziemy dalej. Masakra ile tu ludzi... A pisali, że mnie oblegany niż Glock... 

3666 mnpm (różnie wg różnych źródeł) jesteśmy na piku. Zmęczenie mija, uśmiech pojawia się na twarzach. Mamy to.

 

No nic po małym posiłku i nawodnieniu czas schodzić. Zejście dokładnie tą sama drogą co podejście na szczyt. Tym razem szybciej. W miejscu biwakowym byliśmy kilka minut po godzinie 14-tej i dalej w dół do auta.

 

 

 

GALERIA

 

Karcher