Aktualności

Paklenica – Chorwacja 05.10 – 13.10

 

Pomimo sporej ilości tegorocznych wyjazdów w różne regiony, każdy z nas odczuwał niedosyt wspinania. Padają więc kolejne pomysły na następny cel, który można by zrealizować jeszcze jesienią. W końcu podejmujemy decyzję – ruszamy do chorwackiej Paklenicy. W przypadku kobiecej części ekipy trzeba było jeszcze przetrwać chwile niepewności co do urlopów, ale na szczęście wszystko udaje się pozytywnie załatwić. 

Dwa tygodnie później, w piątek wieczorem w składzie Ewelina, Artur, Kasia i Marcin jesteśmy już w drodze. Jak przystało na wspinaczy, także w samochodzie zmieniamy się na prowadzeniu i po około 17 godzinach docieramy do  miejscowości Starigrad. W miarę szybko ogarniamy nocleg – o tej porze roku jesteśmy jednymi z nielicznych turystów i ze znalezieniem odpowiedniego lokum nie ma najmniejszego problemu. 

Żeby tradycji stało się zadość, w ogóle nie odpoczywamy i od razu wdrapujemy się na pobliską górę. Pierwszy sukces wyjazdu świętujemy, podziwiając niezwykły zachód słońca.

  

 

Niedziela 06.10

Czas zapoznać się z osławionymi skałami Paklenicy. Szybko orientujemy się, że musimy zmienić idealny plan rozruszania się na sportowych drogach. Długi weekend wynikający z Dnia Niepodległości Chorwacji sprawia, że Paklenica jest oblężona przez tłumy turystów i wspinaczy – dla nas nie ma już miejsca na drogach obitych. Docieramy więc aż do skały Veliki Ćuk i postanawiamy przetestować kości i friendy na drodze Bijela Rampa (3-). Jesteśmy pod wrażeniem ciekawych formacji i doskonałego tarcia tego, jakże innego od jurajskiego, wapienia. 

W drodze powrotnej chłopaki wstawiają się w obite klasyki – Artur prowadzi Zavę (4b), która okazuje się bardzo wyślizgana, Marcin – Zajček (4c). Każdy z nas pokonuje jeszcze obie te drogi na wędkę (są to nasze jedyne sportowe drogi podczas tego wyjazdu).

 

 

Poniedziałek 07.10

Kolejnego dnia za cel obieramy Veliki Vitrenik. Artur z Marcinem wybierają Oprosti mi pape (4a). Założenie jest takie, że dzielą się sprawiedliwie prowadzeniem, ale ostatecznie Karcher „podbiera” Arturowi kawałek wyciągu . Obaj sprawnie pokonują trudności. Ja i Kasia natomiast teoretycznie wstawiamy się w drogę Snoopy (3). Już na pierwszym wyciągu walczę z kruchą skałą i liną zahaczoną o krzewy. Zmieniamy się na prowadzeniu kilkukrotnie. Okazuje się, że tak naprawdę „tu nie ma drogi” – wstawiłyśmy się nie tu gdzie trzeba i robimy swoją własną „Drogę Pierwszych Odkrywców” z odcinkami drogi chłopaków. Kiedy docieramy do Artura i Marcina, którzy (nie)cierpliwie na nas czekają na szczycie, nie ma już czasu ani ochoty na kolejne wyzwania - schodzimy. 

Już na dole przy stoisku z tradycyjnymi chorwackimi wyrobami mamy okazję poczęstować się różnymi rodzajami rakiji i decydujemy się na zakup najlepszej – figowej. 

 

 

Wtorek 08.10

Tym razem wybór pada na Kuk Tisa i drogę Zubatac (4a). Pokonujemy 60 m przyjemnej drogi, a następnie graniówką docieramy na szczyt w parach Kasia + Marcin, Ewelina + Artur.  Schodząc, odpoczywamy chwilę na punkcie widokowym. 

Wieczór uatrakcyjniamy sobie wyjściem na plażę w okolicach ruin Večka Kula i delektujemy się chorwackim piwem i winem. Ja decyduję się nawet na kąpiel w zimnym Adriatyku, a żądny mocniejszych wspinaczkowych wrażeń Karcher robi DWS (Deep Water Solo) nabrzeża (Artur też pokonuje fragment). 

 

   

 

Środa 09.10

Tego dnia mieszamy składy (Kasia z Arturem, ja z Marcinem) i znów ruszamy na Kuk Tisa, tym razem na 200 metrową drogę Izduženo Rebro (4b), której odnalezienie sprawia nam trochę trudności. Na pierwszych wyciągach zdarzają się spity, natomiast na kolejnych są same śruby. Nie może być zbyt łatwo i nudno, więc na którymś kolejnym wyciągu, zamiast skorzystać ze spita i zrobić stanowisko, idę wyżej. Kilkanaście metrów dalej okazuje się, że jednak pierwsza myśl jest najlepsza – trzeba było skorzystać ze spita i ściągnąć partnera, bo górka się skończyła i teraz trzeba iść w dół… Marcin dociera więc do miejsca, gdzie mogłam zakończyć wyciąg, trawersuje, walcząc z liną i kawałek dalej buduje stanowisko, żebym w miarę bezpiecznie mogła wykonać „down climbing ;). Poprzeczka zostaje podniesiona również przez to, że nie osadzam zbyt wielu przelotów, także Karcher wspina się na wyżyny wyobraźni i zakłada stan, mając do dyspozycji 1 małą kość, 1 frienda i 2 taśmy. Ostatni wyciąg prowadzi Marcin i zdobywamy szczyt. Drugi zespół też nie obywa się bez przygód. Kiedy na ostatnim wyciągu Artur rusza jako pierwszy, do Kasi zaczyna zbliżać się całe stado kóz. Artur robi co może, żeby jak najszybciej dotrzeć na górę i założyć stanowisko (nikt nie zauważa spitów, które są dwa kroki dalej). Kozy są niespokojne, walczą między sobą - nic więc dziwnego, że Kasia pobija rekord prędkości we wspinaczce, kiedy już może ruszyć. 

 

 

 

Czwartek 10.10

Kolejnego dnia Kasia zastanawia się czy w ogóle wychodzić z domu – choróbsko się przyczepiło i nie chce odpuścić. W końcu jednak wszyscy decydujemy się na zrobienie 150 m grani Oliver Dragojecić (3). Najbardziej wymagający jest, według mnie, początek – zacięcie po płycie. Nie do końca wiadomo czy tędy prowadzi droga. Artur odbija trochę za bardzo na lewo, teoretyczne łatwiejszym terenem, potem trawersuje znów w prawo. Całą grań prowadzą mężczyźni. W międzyczasie przepuszczamy trzy zespoły, które idą na lotnej. Grań fajna, szybka i godna polecenia. 

Ostatni wieczór w Starigradzie wieńczymy kolacją „na mieście” oraz ponownie „morsowaniem” w Adriatyku. Tym razem Artur szaleje w wodzie, ja pływam chwilę, Marcin tylko się zanurza i wychodzi, a nie do końca zdrowa Kasia kibicuje nam z brzegu.

  

 

 

Piątek 11.10 

W dniu powrotu postanawiamy odwiedzić miasto Zadar (podobno grzech nie zajechać). Zwiedzamy część starówki, jemy obiad i ruszamy dalej. Szukamy kawałka płaskiego, pozbawionego kamieni terenu, żeby móc rozbić namiot – w tej części Chorwacji raczej nie ma na to szans. Ostatecznie korzystamy z pola namiotowego.

Sobota 12.10 

Spełnia się jedno z marzeń Kasi - zwiedzamy Jeziora Plitwickie.  Piękne, urokliwe, jedyne w swoim rodzaju miejsce. Z kilku różnych wariantów szlaków wybieramy najdłuższy. Chcemy jednak zaoszczędzić czas i nasze K2 (tak nazywa się ta trasa) zdobywamy ze wspomagaczami w postaci statku i autobusu. Szybki obiad w lokalnym fast foodzie i wracamy do domu.

   

   

 

Podsumowując, urlop bardzo udany. Sama Paklenica zachwyca jakością skały (bardzo dobre tarcie), szybkimi podejściami. Jeśli chodzi o walory estetyczne – też na wielki plus, jednak po kilku dniach wpinania w tym samym kanionie zachwyt może nieco zelżeć. Z wielu względów wolę choćby nasze Tatry.

 

Ewelina Banach

 GALERIA