Wspinać się nie jest łatwo, jak się później okazało, zacząć się wspinać się zimą jeszcze ciężej

 

Wyjazd został zaplanowany pod koniec 2014 roku, podczas któregoś ze spotkań, padło hasło dotyczące wyjazdu w Tatry na początku lutego. Luty zbliżał się coraz szybciej, ekipa powiększała się, a pogoda jak zwykle pozostawała niewiadomą. Pomysł w nas dojrzewał dostatecznie długo, żeby 6 lutego  o 22:00 zapakować sprzęt do aut i wyruszyć w drogę do Zakopanego, w bardzo obszernym składzie (Andrzej, Darek, Łukasz, Marcin, Mateusz – czyli ja, Michał, Przemek i Tomek). Na miejsce trafiliśmy niedługo po 5, zaraz po nas dojechali do nas Adam i Paweł. Dzień zapowiadał się bardzo ładnie, dziesięciostopniowy mróz i czyste niebo – „będzie lampa!”.

Na parkingu wyciągamy i dzielimy do końca sprzęt, wrzucamy bagaże na plecy i maszerujemy obładowani jak saharyjska karawana w stronę Kuźnic.

Dochodzimy do kas, kupujemy bilety i przygoda się zaczyna. Idziemy na Halę Gąsienicową przez Boczań gdzie do końca wierzyliśmy, że czeka nas ciepły nocleg w Murowańcu lub Betlejemce.

Po wyjściu z regla, okazało się, że co do pogody się nie myliliśmy. Jest pięknie, ani jednej chmurki, słońce świeci jak na lodowcu.

Wreszcie dochodzimy do hali. Zimne piwo, szybkie jedzenie i krótka drzemka. Czekamy na informacje noclegowe, które jak się później okazało, nie były najlepsze. W związku z tym wyruszyliśmy w stronę Zawratu – naszym celem był Zmarzły Staw, po drodze podziwiając to co umożliwiła nam aura.

Szlaki były przetarte, masz nie sprawiał większego problemu (no dobra, nie wszystkim), za Czarnym Stawem Gąsienicowym wbijamy się raki, żeby po stromym marszu stanąć nad Zmarzłym. Tutaj na niewielkim lodospadzie mieliśmy okazję zobaczyć jak bezpiecznie używać śrub lodowych, delikatnie podziabać i czegoś się nauczyć.  Dzielny Tomasz samotnie udał się na rekonesans i wytypował najlepsze miejsce do kolejnych ćwiczeń. Tym razem było to bezpieczne zimowe biwakowanie w górach. Część z nas kopała platformy pod namioty, pozostali męczyli się z namiotami. Słońce zaszło na dobre, na jego miejscu pojawiły się tysiące innych gwiazd. Po około godzinie uporaliśmy się ze wszystkim i zaczęliśmy rozgaszczać się w namiotach. Bierzemy się za topienie śniegu i przygotowywanie jedzenia i zapasu herbaty.

[osobiście jestem fanem tej fotki :D]

Drugiego dnia pogoda była nienajlepsza. Pochmurnie, wieje i śnieg nie przestaje padać. Wskoczyła lawinowa trójka a puchu przybywało.

Spakowaliśmy sprzęt i ruszyliśmy w stronę Czarnego Stawu. Po drodze zatrzymaliśmy się w Laboratorium, gdzie Adam uczył nas używania igieł do traw a następnie hamowania czekanem. Motywacja była duża, średnio mieliśmy ochotę polecieć, więc każdy się do tego przykładał, jak tylko potrafił . Po zejściu do Murowańca, wreszcie dostaliśmy swój ciepły kąt. Treściwe jedzenie (najlepsze naleśniki pod słońcem), uzupełniliśmy elektrolity (najdroższe piwo pod słońcem) i udaliśmy się nieopodal na ćwiczenia z ABC lawinowego.

Wieczorem, po powrocie do głównej sali schroniska, wspólnie ustaliliśmy plan działania na kolejny dzień – uderzamy trzema zespołami na Środkową Grzędę Kościelca i staramy się zrobić drogi Pokszana, Kochańczyka i Klisia. Czas podzielić sprzęt, spakować plecaki i budzić się „skoro świt” (prawie się udało).

Nazajutrz, zwarci i względnie gotowi wyruszamy w stronę Czarnego Stawu, poprzez zalegający i padający z nieba śnieg. Pogoda nie napawała optymizmem. Opad nie dawał za wygraną, pokrywa śnieżna wciąż się zwiększała a czekała nas jeszcze przeprawa nieprzetartym szlakiem pod Grzędę. 

[Michał vel Pług Śnieżny]

Po dojściu do celu, rozdzieliliśmy się na wcześniej ustalone zespoły, zaczęliśmy się oszpejać i ustalać szczegóły planu działania. 

Sama wspinaczka przebiegała bez większych problemów, ale po drugim wyciągu, wiadome już było, że nie uda nam się dokończyć drogi.

Poprzedniego dnia, dowiedzieliśmy się o bezpiecznej i pewnej alternatywie zjazdowej – na kosówce powinny wisieć taśmy, niestety śnieg wszystko skutecznie przykrył, do tego stopnia, że straciliśmy kilkadziesiąt minut na bezskuteczne poszukiwania. Z drogi Klisia, zeszliśmy nieco niżej do dwóch haków zjazdowych na drodze Kochańczyka, z którego to miejsca, wspólnie ewakuowaliśmy się we dwa zespoły.

Kiedy wszyscy bezpiecznie znaleźli się na ziemi (a właściwie ośnieżonym stoku), zapadał zmrok. Kiedy dotarliśmy do Czarnego Stawu, była już pełnowartościowa noc.

Przygoda zaliczona do bardzo udanych. Wszyscy cali, szczęśliwi i z lekkim niedosytem, że to nasz (Andrzej, Łukasz, Marcin i Mateusz) ostatni aktywny dzień podczas tego wyjazdu. Na drugi dzień, czekał nas powrót najpierw do samochodu a w drugiej kolejności do Olsztyna.

To chyba będzie dobre miejsce na odrobinę prywaty. Ze swojej strony, chciałbym bardzo serdecznie podziękować wszystkim tym, którzy pomogli mi dotrzymywać wam kroku z powodu kontuzji stawu biodrowego. Dzięki raz jeszcze, takiej ekipy życzę każdemu!

 

Felix.