2 WYJAZD KLUBOWY TATRY ZIMA - LUTY 2016R.

 

 

 

      W poniedziałek, tj. 8 lutego o godz. 22.15, po wcześniejszym zgarnięciu wszystkich z różnych zakątków Olsztyna i odwiezieniu Ziomka na tygodniowe wczasy w Stawigudzie ruszyliśmy w stronę upragnionych Tatr. Na naszą klubową zimową wyprawę ostatecznie wybraliśmy się w czwórkę: Edyta Kunda, Darek Gierszewski, Marcin Kaszubowski no i ja - Monika Ostrowska.

 

Dzień pierwszy

       Około 6 znaleźliśmy się na parkingu przy kuźnickim rondzie. Tam około godziny 7 po ostatecznym przepakowaniu i dociążeniu sprzętem plecaków ruszyliśmy w stronę Betlejemki. Wybraliśmy szlak niebieski przez Boczań, który swój początek bierze tuż za kładką nad potokiem Bystra w Kuźnicach.  Chłopaki dotarli na miejsce nieco szybciej i zajęli nam miejscówkę w Betlejemce, gdzie przepakowaliśmy plecaki i zjedliśmy małe co nieco. Nastąpił czas na realizację planu - dojście przez Czarny Staw Gąsienicowy do "Laboratorium" i pierwsze próby poruszania się w rakach oraz wbijania igieł na trawkach. Nauka szła całkiem nieźle do czasu zerwania się silnego wiatru i decyzji o powrocie do schroniska -  około godziny 16.30. Po zmroku, dla Edyty i mnie, odbył się jeszcze mini kurs korzystania z detektora lawinowego. Marcin z Darkiem byli świetni w zakopywaniu plecaka w największych zaspach Hali Gąsienicowej, ale i my całkiem sprawnie radziłyśmy sobie z jego odnajdywaniem. Wieczór spędziliśmy w Murowańcu.

 

  

 

Dzień drugi

 

      Zgodnie z wieczornymi ustaleniami naszym kolejnym celem były lodospady nad Zmarzłym Stawem.  Cały dzień minął nam bardzo szybko. Nauka wbijania raków i dziabek szła owocnie. W praktyce mogliśmy wykorzystać cenne rady Darka. Marcin i Darek przetorowali nam szlaki, ja i Edyta wchodziłyśmy jako drugie.  Kiedy już uznaliśmy, że nasze ręce więcej dziabek w lodospad już nie wbiją postanowiliśmy wrócić do naszego schronu. Po drodze nieco nad Czarnym Stawem chłopaki znowu zrobili nam mini kurs, tym razem dotyczył on tematu hamowania czekanem. Wiele radości i zabawy sprawiło mi zjeżdżanie z "naszej górki" głową w dół oraz w różnych innych pozycjach. Do tej pory na moich łydkach są ślady po rakach, ale jak to mówią no risk no fun. Do schroniska Murowaniec dotarliśmy koło godziny 19.00. Zjedliśmy kolację, wypiliśmy piwko z sokiem imbirowym i spać.

 

     

  

 

Dzień trzeci

 

      Pobudka tego dnia była znacznie wcześniej, bo budziki rozdzwoniły się już o 6.00. Niełatwe było wyjście z ciepłych śpiworków ale w końcu udało się i po śniadanku oraz zapakowaniu plecaków ruszyliśmy o 7.30 drogą w dół do Kuźnic. Naszym kolejnym celem było spotkanie z Monią Czerwińską oraz lodospady w Dolinie Białej Wody. Na miejsce spotkania dotarliśmy około godziny 9.00, po męczącym torowaniu niebieskiego szlaku. Tam kawka, herbatka coś na ząb, powitanie w naszej ekipie Moni i wyjazd na Słowację. Dolina Białej Wody nieco nas rozczarowała, bo lodospady okazały się podobne, a nawet mniejsze od tych nad Zmarzłym Stawem. Ale co zrobisz jak nic nie zrobisz. Ostateczna decyzja zapadła - wspinamy się na Mrozekov Lad. Przed nami dotarła tam grupa Węgrów, więc dobre 1,5 godziny czekaliśmy na swoją kolej.  W tzw. międzyczasie rozmowy z naszymi przyjaciółmi Magyarami odbywały się oczywiście sprawnie i bez żadnych problemów ze zrozumieniem :D. W końcu już po 13 doczekaliśmy się i mogliśmy próbować wdrapać się na topniejącego i kruchego Mrazka. Jako pierwszy ruszył Marcin, reszta załogi za nim. Przez to, że lodospad był znacznie mniejszy niż zazwyczaj udało się na nim zrobić tylko dwa wyciągi. Z Mrazka zjechaliśmy już po zmroku. Po godzinie 19 dotarliśmy do ronda, tam szybka kolacja i chwilowe pożegnanie z Monią, która wolała do nas dotrzeć rano. My przed 23 byliśmy w Betlejemce, tym razem wybraliśmy szlak przez Dolinę Jaworzynki. W schronisku szybki prysznic i do śpiworków.

 

     

      

   

Dzień czwarty

 

      O 9.00 mieli do nas dotrzeć Monia oraz Adam Dzierwa.  W Betlejemce, więc pobudka po 7.00, śniadanko i pakowanie plecaków. Dzisiejszym celem były dwie drogi Monia Czerwińska oraz Edyta miały zrobić z Adamem drogę Kochańczyka, ja i chłopaki część drogi Klisia i końcówkę Kochańczyka.Pogoda nie sprzyjała, bo mimo dobrej temperatury, około -5 stopni, okropnie wiał wiatr i padał śnieg. Drogi udało się jednak zrobić. U nas dwa wyciągi poprowadził Marcin, jeden - Darek. U dziewczyn całość prowadził Adam.  Na górze czekała nas nagroda w postaci zjazdów. Wszystkie oprócz mojego przebiegły bez zakłóceń, ja przez chwilę podziwiałam panoramę Tatr do góry nogami, ale dzięki spokojnym komendom i słowom otuchy Darka wszystko dobrze się skończyło i pacjent przeżył. Po zejściu do plecaków zostaliśmy niemiło zaskoczeni. Kruki zaatakowały nasze tobołki, ukradły cały prowiant,  resztę szpeju z plecaków postanowiły powywalać i zakopać w śniegu. Mogliśmy się tego spodziewać widząc w ciągu dnia latające ptaki z kabanosami i batonikami w dziobach.  Przy Czarnym Stawie spotkaliśmy się już wszyscy i znowu czekała nas wycieczka po zmroku do Murowańca. Naszą karawanę prowadził Adam, który prawie bezbłędnie zaprowadził nas do upragnionego brzegu stawu, później już z górki do schronu. Po drodze znowu garść ciekawych informacji od Adama odnośnie zagrożenia lawinowego i poruszania się zimą po szlakach. W Murowańcu kolacja oraz zasłużone piwko, a później mała powtórka w Betlejemce.

 

   

     

 

 

 

Dzień piąty

 

      Zleciał on nam leniwiej niż poprzednie. Rano śniadanie, zapakowanie całego szpeju do plecaków, zwolnienie miejsca w Betlejemce.Monia i Marcin zostali w Murowańcu. Edyta, ja Adam i Darek udaliśmy się na Kasprowy Wierch, gdzie po wypiciu herbatki zespół żeński postanowił zejść z powrotem w dół, a panowie chcieli przespacerować się na Świnicę. Jak się później okazało droga nie była przetorowana, widoki żadne, wiatr, śnieg i mgła szybko i ich zniechęciły i po półgodzinnej wycieczce w stronę szczytu również oni postanowili wrócić do ciepłego Murowańca. W schronisku pożegnanie z Monią, obiadek chwila relaksu i decyzja, że chcąc nie chcąc czas wracać na niziny. Plecak nie ułatwiał schodzenia po wyślizganym szlaku w dół ale cali i zdrowi około 17.00 dotarliśmy do samochodu. Pożegnanie z Adamem i czas ruszać do Olsztyna. Do stolicy Warmii dotarliśmy o godzinie 2.00.

 

        

 

 

 

      Ze swojej strony chciałabym  zachęcić niezdecydowanych na wyjazdy z naszym klubem oraz bardzo podziękować moim współtowarzyszom, że zechcieli mnie zupełnego laika zabrać ze sobą w Tatry i poświęcić swój czas w trakcie pobytu w górach i przed wyjazdem na bardzo intensywną naukę podstaw wspinaczki zimowej.

 

 

 

Monia „Netopyr” Ostrowska