Alpy 2013 - Piz Bernina, Piz Badile, Matterhorn, Gran Paradiso, Mont Blanc

 

Po zeszłorocznym świetnym sezonie z Dolomitach w tym roku postanowiliśmy zasmakować „dreptania w śniegu” po alpejskich czterotysięcznikach. Podstawowym założeniem naszego wyjazdu było zrobienie wszystkiego co się da bez wsparcia ze strony komercyjnych schronisk, co  - z jednym niezamierzonym wyjątkiem - nam się udało. Taka strategia z jednej strony była źródłem każdorazowo „nieco” cięższego plecaka, a więc także wolniejszego tempa, co stanowiło ważną ujemną stronę przyjętego podejścia. Jednak było to także podstawą znacznie większej swobody i ważnych doświadczeń, dawało namiastkę prawdziwego alpejskiego wspinania oraz, last but not least, stanowiło podstawę ekonomicznej strony wyjazdu. Na główny tegoroczny cel wyznaczyliśmy sobie możliwe dobre poznanie Blanca, przeprowadzenie rozpoznania i zebranie doświadczeń dla logistyki na następne ambitniejsze lata. Wszystko udało nam się zrealizować w 100%.

 

Piz Bernina (4049 m) – drogą Biancograt – AD

Biz Bernina jest drugim co do wybitności czterotysięcznikiem w Alpach (pod względem różnicy pomiędzy pikiem a najniższym punktem doliny – 2234 metry przewyższenia) i miał stanowić nasz pierwszy aklimatyzacyjny cel. Z założenia przyjęliśmy duże prawdopodobieństwo wolnego tempa, sporego wysiłku i „szansę” na kibel. Wszystkie te przypuszczenia spełniły się bez najmniejszych wyjątków, łącznie z biwakiem na komfortowej metrowej zamarzniętej póle skalnej na wysokości około 3900 metrów za Piz Bianco i przed samą granią wejściową na pik.   

 

 

 

Śnieżna grań na Piz Bianco

 

14.07 – późnym popołudniem rozpoczęliśmy podejście od strony szwajcarskiej z Pontresiny w okolice schroniska Tschierva Hutte. W przypadku tego schroniska możliwe jest przenocowanie obok budynków, ale trzeba się przygotować psychicznie na zawistne spojrzenia szwajcarskich operatorów, co nas oczywiście jakoś bardzo mocno nie zdeprymowało.

 

Na piku Biz Bianco

 

15.07 – Droga Biancograt jest niezwykle popularna, najczęściej pierwsze wyjścia zaczynają się około 2 w nocy, co dzięki oznaczeniu drogi podejściowej odblaskami nie stanowi większego problemu. My zakładając prawdopodobny biwak aklimatyzacyjny zdecydowaliśmy się na wyjście o świcie. Strategia ta była o tyle sensowna, że mieliśmy możliwość niemal całą drogę robić samodzielnie z uniknięciem tłumów, które stanowią na tym alpejskim klasyku niemal normę. Samo wspinanie okazało się całkiem urozmaicone, pierwszy etap to trójkowa grań (warto zwrócić uwagę, że na schematach z Bergsteigen wyciągi nie są tu oznaczane długością, ale wielkością przewyższenia, co może być na początku mylące), następnie wejście na Piz Bianco świetną dość eksponowaną śnieżną granią oraz na koniec ponowne skalne wspinanie dwójkową granią na Piz Bianco. Wspomniany biwak, dzięki śpiworkom Yeti, mimo ujemnej temperatury okazał się relatywnie komfortowy, a na pewno dał nam niezły strzał aklimatyzacyjny.

 

„Świeżość poranka” po biwaku na 3900 m.

 

 16.07 – zejście drogą normalną granią Spallagrat do włoskiego schroniska Marco e Rosa, następie po półgodzinnym odpoczynku zejście przez Grań Fortezza i lodowiec Morteratsch do Pontresiny. Samo zejście jest źródłem doznań, gdzie nasze dotychczasowe rozumienia terminu „piarg” uległo zupełnemu przewartościowaniu. Akcję górską zakończyliśmy na drodze do Pontresiny niemal o zmierzchu.        

 

Na grani na piku.

 

Podsumowując północna grań Biancograt nie bez przyczyny uważana jest za jedną z najpiękniejszych wspinaczek w całych Alpach.

Logistyka i szpej: punktem startowym i powrotnym jest szwajcarska Pontresina. Niestety jak w przypadku całego tego kraju pojawia się problem - Bezahlen Bitte! W całym mieście nie ma szans na bezpłatny parking (cena pozostawienia samochodu na dobę oscyluje w okolicy 8 franków). My zaryzykowaliśmy zaparkowanie w jednej z przydrożnych zatoczek na obrzeżach miasta, a było to w miejscu, z którego korzystali także Włosi, Francuzi, a nawet Szwajcarzy. Jako szpej niezbędny jest standard lodowcowy oraz odchudzony set kości (wystarczy co druga) oraz 2-3 mechaniki, 5-6 ekspresów. Zalecamy pojedynczą linę około trzydziestkę, co przy litości drogi spokojnie wystarcza, a gwarantuje dużo wyższy poziom komfortu. Topo dostępne jest na stronie http://www.bergsteigen.com/.

 

Piz Badile – Kant północny – IV

Kant północny stanowi najprostszy wariant wejścia na Piz Badile i jest często oceniany jako najładniejsza granitowa czwórka Alp. Biorąc pod uwagę około 1400 metrów (około 30 wyciągów) cały czas czwórkowego wspinania w granicie bardzo wysokiej jakości w przepięknych „okolicznościach” doliny Bregalia, opinia ta jest w pełni zasłużona. Również planując bardziej ambitne warianty na Piz Badile warto zrobić tę drogę, gdyż prowadzi nią linia nie zawsze komfortowych pod względem przebiegu zjazdów na szwajcarską stronę. Wejście kantem było dla nas jedynym sensowym rozwiązaniem także ze względu na pogodę. W zasadzie przez cały okres naszego pobytu w okolicy Piz Badile każdego dnia po godzinie 16 przychodziły całkiem spektakularne opady i niekiedy burze. W tych warunkach w razie niespodzianek pogodowych tylko kant dawał możliwości relatywnie prostej ucieczki ze ściany. 

 

Piz Badile w całej okazałości

 

 19.07 – planowaliśmy podejść na spokojnie pod Badila z namiotem i założyć pod kantem komfortowy obóz. Niestety spotkała nas tu mała przygoda. Po dotarciu do schroniska Sac Fura wszystkie okoliczne szczyty były zasłonięte chmurami. Po chwili odpoczynku zadowoleni z siebie, że czeka nas jeszcze tylko około godziny drogi pod kant, poszliśmy najbardziej rzucającą się w oczy ścieżką, która niestety prowadziła wszędzie, ale nie pod Piz Badile. Naturalnie uświadomiliśmy sobie naszą pomyłkę po ponad dwóch godzinach „spacerku” po górach z pełnym biwakowym obciążeniem, do tego w warunkach rozpoczynającego się deszczu. Około godz. 20:00,  po dobrych pięciu godzinach chodzenia po górach, powróciliśmy do punktu wyjścia w warunkach pełnowymiarowej ulewy, stąd też musieliśmy zrezygnować z biwakowania pod kantem i skorzystać z usług noclegu w schronisku Sac Fura (cena ze zniżką dla członków austriackiego Alpenverein  20 euro). Był to jedyny raz w ciągu całego wyjazdu, kiedy korzystaliśmy z komercyjnego schroniska, co niestety wcale nie poprawiło naszej sytuacji, gdyż następnego dnia i tak musieliśmy stracić grubo ponad godzinę na podejście. 

 

Kant

 

20.07 – robimy kant z założeniem biwaku w schronie na piku. Takiej ilości granitu w tak doskonałej jakości jeszcze nigdy wcześniej nie spotkaliśmy. Dla nas jest to najpiękniejsza skalna czwórka robiona w życiu. Jedyną poważną wadą drogi jest spory tłok, co -  biorąc pod uwagę zasady etyczne i przyzwyczajenia niemiecko-francusko-włoskich zespołów - może być przyczyną poważnej irytacji. Około 17 udało nam się znaleźć schron. W sześcio osobowym schronie spało siedem osób. Uznaliśmy jednak ten biwak za całkiem znośny. Ponadto, dodatkowo poprawiło to nam aklimatyzację.

 

 

 

Sześcioosobowy schron na piku

 

21.07 – zjazdy, które zajęły nam około sześciu godzin.

Do czasu zrobienia Piz Badile północnym kantem nie wiedziałem ile doznań może przynieść czwórkowe wspinanie, gdy odbywa się w granicie takiej jakości oraz długości. Droga godna jest bezwzględnego polecania.

Logistyka i szpej: Chcąc się wspinać od północnej strony Piz Badiledojeżdżamy do szwajcarskiego Bondo, gdzie wjeżdżamy do doliny drogą do Laret (droga płatna około 10 euro, można płacić zarówno frankami jak i w euro, choć przelicznik jest iście szwajcarski). Z Laret idziemy w kierunku schroniska Sac Fura, następnie na Badila. Ze szpeju wystarczy mocno odchudzony komplet kości, co drugi rozmiar, oraz 2 lub 3 mechaniki, co i tak głownie wykorzystuje się na grani idąc do schronu, 5 ekspresów. Lina – najlepszy wariant to pojedyncza sześćdziesiątka przy wspinaniu złożona na pół, oraz umożliwiająca 30 metrowe zjazdy. Zjazdy mniej więcej takiej długości znajdują się na całej drodze.  Chcąc wracać na szwajcarską stronę rozsądnie jest zaplanować pierwszego dnia wejście, noc w schronie oraz zjazdy następnego dnia. Zrobienie wejścia i zjazdów jednego dnia wymaga sporego tempa i dobrej kondycji. Informacje o regionie dostępne są na stronie http://topo.uka.pl/content/topo/bergel_piz_badile/bergel_piz_badile.php

    

Matterhorn – Grań lwia od strony włoskiej - AD

Matterhorn postanowiliśmy zrobić granią lwią od strony Włoch, która jest ciekawą, a jednocześnie najbardziej litą granią góry.

 

Zdjęcie nie wymaga komentarza

 

24.07 – dochodzimy do schronu Carrel na grani. Dojście zajęło nam około 8 h. W schronie panują bardzo dobre  warunki, jest miejsce na 40 osób, jest gaz z możliwością stopienia śniegu. Nie trzeba dźwigać swojej maszynki. Tym samym dobrym rozwiązaniem jest więc zabranie wszelkiego rodzaju zupek chińskich i innego nieszturmowego jedzenia. My niestety nie mieliśmy dobrej informacji, idąc bez gazu nic sensownego do jedzenia nie zabieraliśmy.  

 

Schron Carrel

 

25.07 – wspinamy się z schronu Carrel na pik. Nasze tempo ze względu na zimowe warunki na grani okazało się znacznie słabsze od porządnego, w naszych warunkach przydałaby się oprócz czekana podejściowego także dziaba. Co gorsza obydwaj mieliśmy poważne problemy z butami. Około 12 dotarliśmy do Pic Tyndall (4241 – dotychczasowy rekord wysokości wyjazdu, ale jakże gorzki rekord), gdzie spotkaliśmy wycofujący się zespół włoski. Widząc sam pik z charakterystycznym krzyżem, także podjęliśmy niełatwą decyzję o wycofaniu się, głównie podyktowaną problemami z butami. Do wieczora udało nam się zejść jeszcze do samej Cervinii. Czy decyzja była słuszna? Pewnie nie, górę na pewno byśmy zrobili, raczej udałoby nam się wrócić przed zmrokiem do schronu Carrel. Z drugiej strony góra poczeka na nas do przyszłego roku, w końcu Alpy nie są logistycznie tak niedostępne jak wiele innych rejonów. W tych warunkach za zrobienie nawet najpiękniejszej góry, szkoda niepotrzebnie ryzykować nawet najmniejszy palec u nogi.   

Logistyka i szpej: punktem wyjścia do lwiej grani jest włoski kurort Breuil-Cervinia. Nam udało się zaparkować na jednym z bezpłatnych parkingów koło kolejki. Szlak do schroniska Duca degli Abruzzi (około 2h z miasta) zaczyna się za hotelem Europa. Dalej do schronu Carrel idziemy po kopczykach. Wspinaliśmy się z liną 35 metrów, która się bardzo dobrze sprawdziła. Korzystaliśmy ze standardowego zestawu kości, 4 mechaników i 7 ekspresów.  

 

Gran Paradiso – F+

Gran Paradiso drogą normalną stanowi jeden z najprostszych czterotysięczników, który jest często wykorzystywany do aklimatyzacji przed ambitniejszymi celami. Dla nas miał to być głównie sprawdzian kondycyjny przed Mont Blanc. Z założenia mieliśmy jednego dnia wyjść z parkingu zrobić pik i wrócić na parking. Plan ten zrealizowaliśmy w 10h 30.07, ale zanim nam się to udało, mieliśmy dwa falstarty. Pierwszy: pobudka o 4 rano spojrzenie w niebo – wniosek deszcz nieuchronny, wracamy do śpiworków. Oczywiście tego dnia nie padało, choć trzeba przyznać, że wiatr był koszmarny. Następny dzień: ponownie pobudka o 4 rano, spojrzenie w niebo, źle nie wygląda, szybkie śniadanko, podjazd na parking, a tu o 4,45 początek prawdziwej zlewy. W rezultacie otrzymaliśmy od losu dwa kolejne wymuszone dni restowe. Na szczęście trzeciego dnia mieliśmy wejście w fantastycznej pogodzie.

 

Podejście pod pik Gran Paradiso

 

Pik z Madonną

 

Logistyka i szpej: Dojeżdżamy do włoskiej miejscowości Pont w okolicy Aosty, z parkingu idziemy do schroniska Vittorio Emanuele II następnie niezbyt ewidentną ścieżką rozpoczynamy podejście na pik. Na Gran Paradiso wchodzi się śnieżną, raczej monotonną drogą bez trudności, ostatnie metry na grani szczytowej odbywają się w dwójkowym eksponowanym terenie, gdzie można by się asekurować. Tym samym ze sprzętu posiadaliśmy wyłącznie czekan podejściowy. 

 

Mont Blanc – trawers Mont Blanc (The 3 Mont Blancs – Tacul, Mont Maundit, Mont Blanc) – PD+

Cel główny tego wyjazdu był dość banalny i oczywisty. Jak w przypadku wszystkich alpinistów amatorów, uznaliśmy za zasadne wejść na dach Europy Zachodniej. Z siedmiu dróg na Mont Blanc  obiektywnie w naszym zasięgu znajdowały się cztery lub pięć. Zdecydowaliśmy się na wariant trzech szczytów z Aiguille du Midi z zejściem drogą normalną na stronę francuską przez Aiguille du Gouter.   

1.08 – wjazd na Aiguille du Midi z biwakiem w jamie śnieżnej. Byliśmy jedynym zespołem biwakującym bez namiotu. W miejscu tym funkcjonuje regularne obozowisko wspinaczy robiących przepiękne drogi granitowe na Aiguille du Midi oraz drogi mikstowe w okolicy. Większość ludzi wspinających się na Blanca korzysta z noclegu w schronisku przy Aiguille du Midi. 

 

 

Przygotowanie noclegu w jamie pod Aiguille du Midi

 

2.08 – 2,30 pobudka. Po wstępnym „rozmrożeniu” siebie akcję górską zaczęliśmy o 3,30, co na lokalne warunki należy uznać za relatywnie późny start. Cała droga stanowi stosunkowo bezproblemowe śnieżne podejście. Jedynie wyjście na Mont Maundit śnieżno-lodową ścianką wymagało asekuracji, która była możliwa ze stałych repów na bocznych skałach. W naszym przypadku miejsce to było dość dyskomfortowe ze względu na zachowanie wracających zespołów prowadzonych przez przewodników spuszczających klientów, którzy często zrzucali całkiem spore bryły lodowe. Na pik weszliśmy o godz. 12:00. Największym problemem okazało się bardzo długie podejście kopułą szczytową w warunkach silnego wiatru (około 30 km/h). O dziwo po wejściu na pik, wszystko ucichło. Następnie jeszcze siedem godzin zejścia do schronu  Les Houches Refuge Des Rognes.

 

 

Lodowa ścianka pod Mont Maundit

 

Pik

 

3.08 – zejście ze schronu Les Houches Refuge Des Rognes do miejscowości Les Houches zajęło nam prawie 5 h.

Puenta z drogi – nasza wycieczka okazała się całkiem niezłą alpejską wyrypą. Tym samym nauczyła nas szacunku dla wszystkich „dreptaczy śnieżnych” gór wyższych. W przypadku tej formy aktywności górskiej szacunek się należy za konieczny wysiłek i niezbędne przygotowanie aerobowe w takich warunkach.

Logistyka i szpej: Na Aiguille du Midi wjeżdżaliśmy kolejką górską z Chamonix (50 euro w dwie strony, wjazd tylko na górę 42 euro). W przypadku zejścia przez Aiguille du Gouter najlepiej schodzić do samego schronu Les Houches Refuge Des Rognes (komfortowy schron pół godziny powyżej tramwaju górskiego przed schroniskiem Tete Rousse). Zejście z piku do schronu zajmuje 6-7h. Odradzamy próbę noclegu w schronisku de Gouter. Z tego co słyszeliśmy w przypadku braku rezerwacji karimata na brudnej podłodze kosztuje 90 euro. Od stacji tramwaju górskiego schodzimy początkowo wzdłuż torów, następnie od starej zamkniętej stacji szlakiem do miejscowości Les Houches, gdzie pociągiem za 2,5 euro dojeżdżamy do Chamonix. Na drogę należy zabrać standardowy zestaw lodowcowy z 30 metrową liną. W naszych warunkach jedynie na lodowej ściance przed Mont Maundit przydałaby się jeszcze oprócz czekana podejściowego jedna dziaba, co jednak wynikało raczej z nieciekawego zachowania zespołów schodzonych ścianką i generalnie nie jest niezbędne.

Po przejściu trawersu oraz drogi normalnej doszliśmy do wniosku, że najbardziej rozsądną strategią na zrobienie Mont Blanc jest wjechanie z namiotem na Aiguille du Midi i założenie tam obozu, zrobienie trawersu (trzeba liczyć na drogę około 8h), następnie powrót tą samą drogą i w przypadku spóźnienia na ostatnią zjazdową kolejkę (17,30), przenocowanie w namiocie i zjazd następnego dnia. W tym wariancie unikamy schodzenia zatłoczoną drogą normalną, z paskudną sypiącą się granią pod schroniskiem Gouter oraz nie ryzykujemy oberwania kamieniem przy okazji przechodzenia żlebem Rolling Stones. Warto pamiętać, że pomiędzy 1990 a 2011 na drodze między schroniskiem Tête Rousse i schroniskiem Gouter zginęły 74 osoby, a 180 zostało rannych. Statystyki te przemawiają jednoznacznie na korzyść proponowanego przez nas wariantu.

 

Zespół: Adam Balcerzak, Jarek Wysocki