Tatry: po raz pierwszy wspinaczkowo
“Ewelina, dawaj! Jaki tu jest widok! Jak by ci ktoś kartkę do twarzy przyłożył…”

 

Jak powszechnie wiadomo, sukces każdego przedsięwzięcia zależy w znacznym stopniu od tego, jaki cel sobie postawimy. Mając powyższe na uwadze, cel wyjazdu postawiliśmy sobie szalenie ambitny: jechać mało doświadczoną załogą i zrobić… COKOLWIEK. Szach-mat. Nie ma miejsca na porażkę. Pojechaliśmy w czwórkę: Ewelina, Artur, Monika i ja. Zaledwie dwie osoby wspinały się wcześniej w górach, a tylko jedna (Monika) – w Tatrach. Na szczęście wszyscy po kursie skałkowym na własnej asekuracji (dzięki Michał! wszyscy wrócili cali i zdrowi!), więc powinniśmy sobie poradzić.

 

Poniedziałek, 13. sierpnia
Wyjechałem z Olsztyna w niedzielę wieczorem, zgarniając po drodze Ewelinę i Artura. Monika dołączyła do nas nad ranem w Białym Dunajcu. Wiedzieliśmy, że mamy pewny nocleg na Szałasiskach, więc skierowaliśmy się w stronę Morskiego Oka. Na miejscu zameldowanie, śniadanko, przepakowanie i… ruszamy w góry! Wyszliśmy dość późno, więc planujemy wejść na Mnicha drogą Robakiewicza (II / III). Wspinamy się w dwóch zespołach: ja z Moniką, Artur z Eweliną. Chłopaki prowadzą, dziewczyny „na drugiego”. Pierwsze dwa wyciągi idą gładko, ale mój brak znajomości terenu daje się w końcu we znaki. W pewnym miejscu odbijam trochę za mało w prawo (tzw. „wariant Korpusika”), dzięki czemu trudność drogi wzrasta do IV. Po pewnym czasie wszystkim udaje się dotrzeć na szczyt. Jest późno: oprócz nas wspina się tylko jeszcze jedna para z KW Kraków. Ze szczytu zjeżdżamy po kolei do podstawy skały. Tu nieznajomość terenu i późna godzina dały się nam we znaki po raz kolejny.  Po pierwsze, zamiast trzech zjazdów można było wykonać jeden (trochę dłuższy) i odbić na ścieżkę wejściowo – zejściową. Po drugie: po zjazdach było już na tyle ciemno, że znalezienie drogi powrotnej na szlak turystyczny zajęło nam trochę czasu (choć – przyznam – myślałem, że będzie to trwało dużo dłużej). Po powrocie do namiotu rzucam plecak i kładę się „w opakowaniu” na karimacie. Dopiero zimno zmusza mnie do przebrania się i rozłożenia śpiwora.

     

 

Wtorek, 14. sierpnia
Pada. A właściwie to leje. Cóż – przynajmniej odeśpimy podróż i wczorajszą akcję górską. Wstajemy późno, przy śniadaniu sprawdzamy pogodę i planujemy. Niestety, wygląda na to, że po południu też będzie padać. Wyruszamy na rekreacyjny spacerek nad Czarny Staw pod Rysami i wokół Morskiego Oka. Tuż przed naszym powrotem zaczyna znowu lać.
W obozowisku „raczymy się” grzańcem z piwa, rozpuszczonych cukierków toffi i kremu czekoladowego. Paskudztwo. Nie polecamy. Wieczorem czeka nas natomiast miła niespodzianka: spotykamy naszego klubowego kolegę Pawła, który postanowił wybrać się na wspinanie z przyjaciółmi z KW Lublin. Niestety, Paweł planuje wracać do Olsztyna już następnego dnia rano.

 

 

Środa, 15. sierpnia
Znowu pada, od samego rana. Jak by tego było mało to prognozy wskazują na to, że taka pogoda utrzyma się co najmniej do piątku (włącznie)… Cóż… Chyba trzeba się pakować i uciekać. Wstępnie dogadujemy się, że jedziemy w Sokoliki. Po późnym śniadaniu pakujemy plecaki. Niebawem prawie wszyscy jesteśmy gotowi do drogi, tylko Artur coś się ociąga – ewidentnie nie chce mu się wyjeżdżać. W końcu oznajmia, że zaraz się spakuje, ale idzie jeszcze raz sprawdzić pogodę (dla spokoju ducha). Ku naszemu zdziwieniu prognoza jest… niezła? Jest to tym bardziej zaskakujące, że połowa Szałasisk już zdążyła wyjechać. Postanawiamy zaryzykować i zostać. Po południu wybieramy się na spacerek do Doliny Pięciu Stawów (przez Świstówkę) i z powrotem.

 

 

Czwartek, 16. sierpnia
Optymistyczna prognoza pogody jednak się sprawdza – nie pada! Jest chłodno, wilgotno i ślisko, ale coś prostego w takich warunkach jak najbardziej da się zrobić. Pogoda ma być stabilna, więc wypuszczamy się troszkę dalej. Naszym celem jest grań Zadniego Mnicha (II / III). Jeśli chodzi o doznania estetyczne, moim zdaniem, jest to najładniejsza z dróg, którą udało nam się zrobić na wyjeździe. Łatwa, przyjemna wspinaczka, duża ekspozycja, piękny widok ze szczytu (chociaż chwilę musieliśmy poczekać aż się rozchmurzy) a na deser… prawie 60. metrowy zjazd na linie! Spełnieni, w dobrych humorach wracamy na Szałasiska.

   

 

Piątek, 17. sierpnia
Po śniadaniu dochodzi do małego przetasowania składu: Monika opuszcza naszą wesołą gromadkę, by pojechać do Katowic, a stamtąd… w Dolomity. Dziś będziemy się wspinać w jednym zespole. Prognoza pogody wskazuje na możliwość opadów od 14, na 17 natomiast zapowiedziano burzę. W takim wypadku postanawiamy udać się ponownie na Mnicha i wdrapać się na niego drogą klasyczną (IV / IV+).
Po drodze zatrzymujemy się na chwilę na stawkach pod Mnichem i obserwujemy którędy dokładnie idzie nasza droga. Tam też ustalamy, że dwa pierwsze wyciągi poprowadzi Artur, dwa kolejne – ja. Większość drogi udaje nam się pokonać bez błądzenia i problemów. Niestety, na ostatnim wyciągu zakładam w pewnym miejscu zbyt krótki przelot i przesztywniam, a na koniec w ogóle blokuję linę. Na całe szczęście nie spowodowało to większych komplikacji nie licząc opóźnienia, przez które złapał nas krótki przelotny opad. Pomógł nam jeden ze zjeżdżających wspinaczy wypinając niefortunny przelot („To są góry. Tu nikt ci nie pomoże. Tu każdy walczy o życie”). Po zakończeniu drogi zjeżdżamy do podstawy skały i zmykamy, zanim nadejdzie burza.

  

 

Sobota, 18. sierpnia
Ostatni dzień naszej wyprawy. Tym razem odłącza się od nas Ewelina, która postanawia udać się na wyprawę pieszą na Wrota Chałubińskiego i na Szpiglasowy Wierch, gdzie po raz drugi w tym roku zostanie zaatakowana i pożądlona przez osy. Z kolei ja i Artur wybieramy się na Mnicha by wejść nań drogą Orłowskiego (IV+ / V-). Plan jest prosty: dwa pierwsze wyciągi prowadzi Artur, dwa następne ja, potem się zobaczy. Z pewną dozą uczciwej walki (ale bardzo sprawnej) Artur wykonuje swoje zadanie i wkrótce stoimy na stanowisku pod małym kominkiem. Zmieniamy się, ruszam. Po wyjściu z kominka widzę wyżej coś, co wygląda jak stanowisko. Po dojściu bliżej okazuje się, że to nie stanowisko, tylko… mailon, którego ktoś zostawił do zjazdu. Stanowisko, do którego miałem dojść znajduje się na półce, z lewej strony przy wyjściu z kominka. Innymi słowy, minąłem je (niemal na wyciągnięcie ręki) już kilka przelotów temu. Po konsultacji z Arturem postanawiam iść dalej. Wkrótce dochodzę do stanowiska na górnych półkach Mnicha. Po dojściu Artura konsultujemy topo: jesteśmy na dobrej drodze, ale w wyniku pomyłki zrobiłem moje dwa wyciągi na jednej linie. Dalej planujemy odbić na prawo, by: 1) nie powtarzać ostatniego wyciągu Klasycznej, 2) sprawdzić, którędy mieliśmy iść w poniedziałek. Po pewnym czasie dochodzimy jednak do wniosku, że ze względu na wieczorny wyjazd najrozsądniej będzie się wycofać. Na szczyt wchodziło sporo ludzi (w końcu sobota), więc same zjazdy zajęły by nam trochę czasu. Korzystając z uprzejmości pewnego zespołu z KW Kraków zjeżdżamy na ich linie kilka metrów do drogi wejściowo – zejściowej. Stąd już tylko spacerek w dół.
Po powrocie na Szałasiska pakujemy manatki i schodzimy do autka. Następnie udajemy się z wizytą do zaprzyjaźnionych (przez Ewelinę i Artura) górali: Jędrka i Andżeliki (pozdrawiamy!). Około północy opuszczamy gościnne progi i ruszamy w drogę powrotną na Warmię i Mazury.

Było super
          Adam Korpusik

GALERIA