Lipiec 2011 r. w Tatrzańskiej krainie deszczowców...

 

Nic dodać nic ująć, choć w tym roku cała Polska nie miała podstaw do narzekania na brak deszczu. Jednak nasz krótki (skrócony przez prognozę pogody) czterodniowy pobyt w Dolinie Pięciu Stawów, jak na te warunki i tak okazał się owocny: Zamarła Turnia – Lewi Wrześniacy z wyjściem wariantem piątkowym, no i Południowy Filar Koziego Wierchu z własnymi wariantami, okraszony intensywnymi przeżyciami i zabawą „na dwa uda” – uda się, albo się nie uda? :].

20 lipca, 13.00 – w końcu daliśmy radę wtaszczyć się do schroniska w Pięciu Stawach. Wraz ze szpejem oraz zapasami na cały tydzień osiągnęliśmy zawrotne tempo szacowane dla typowego tatrzańskiego turysty – pan(i) w sandałkach „z piwkiem w ręku”. Pomyśleć, że 30, 40 lat temu w standardzie taternicy wnosili dwa razy większe tonażowo plecaki od nas… Pozytyw jednak był taki, że zdążyliśmy przed burzą i całkiem ostrą zlewą. A o 15.00 byliśmy pod Zamarłą Turnią i gładziutko przed kolejnym wieczornym załamaniem pogody zrobiliśmy Lewych Wrześniaków. Dobry to był dzień.

21 lipca – poranna prognoza pogody – hym… W tych warunkach pozostaje tylko Droga Motyki z łatwymi wycofanymi prawie z każdego wyciągu. Granit mokry… . Kiedy wyszliśmy ponad trawers, ostatni wyciąg, zaczęła się mżawka. Pomyśleliśmy, mżawka przejdzie, dajemy jej dziesięć minut na wypadanie i kończymy drogę… Mżawka nie przeszła a my wialiśmy w strugach deszczu. Zjazd z czwartego stanowiska Motyki – jak ktoś nie próbował, polecamy wszystkim! Piękna luuuufa. Do skończenia drogi zabrakło 20, może 30 metrów. Taki sobie dzień.

22 lipca – duuuupowa od rana do nocy, pozostały nam zatem gry planszowe i zabawy w schronisku… Jedyne co miłe to prognoza na następny dzień, istniało tylko 45% prawdopodobieństwa deszczu. Decyzja – wstajemy (bardzo wcześnie) rano i hola na Filar Koziego.

 

 

23 lipca, 4.00 – pobudka, 5.00 wymarsz, przed 6.00 zobaczyliśmy Kozi Wierch, w sumie z tym zobaczyliśmy to trochę przesada, podeszliśmy 10 metrów – mleko, przewiało, idziemy kolejne 10 metrów znowu mleko… No ale w końcu pod drogą, temperatura około 1 lub 2 stopni, „trochę” wiało, ale i tak było miło. O 7.00 zaczęliśmy pierwsze dwa wyciągi (podobno mamy koniec lipca) a nasz granit tatrzański ślicznie oblodzony, tatrzańskie tarcie w tych warunkach hym… jurajskie mydło to przy tym pumeks…, ale i tak było miło (w końcu przecież nie padało :-)). Drugi i trzeci wyciąg zrobiliśmy „swoim nieco zmodyfikowanym” wariantem (choć znajdowaliśmy ślady starych haków potwierdzających, że jesteśmy na właściwej drodze :-)) klasycznie wyszliśmy ponad trzeci hak w terenie zapachów (wąska ścianka z licznymi śladami wycofów), po czym przystąpiliśmy do przyśpieszonego kursu wspinaczki hakowej w trawersie – zaraz powyżej trzeciego haka. Ekspozycja…. :-( Po przewinięciu filara… ekspozycja… :-), ukazała się nam piękna pozioma rysa, która doprowadziła nas do stanowiska pod płytowym zachodem (hakówka C0/C1, ale klasycznie trawers według nas mocne VII w warunkach mokrego granitu w rysie, gdzie powinny być nasze chwyty wszystko pokryte lekkim mchem (tego to chyba dość dawno nikt nie próbował, do tego koszmarne przesztywnienie liny - 30 metrów wspinania w około dwie lub trzy godziny, słowem: SUPER!). Dalej to już spacerek. Koniec drogi o 15.00. Doskonały dzień! Taki wspin rekompensuje 12 godzin jazdy publicznymi polskimi środkami lokomocji w jedną stronę, taszczenie sprzętu na górę przez 3 godziny oraz generalne gnicie w deszczu.

24 lipca i na kolejne dni – prognozy totalna duuuupuwa, zdecydowaliśmy, że jedziemy do domu. Wyjazd uznajemy za satysfakcjonujący! Powrót w sierpniu!

Zespół: Adam Balcerzak, Krystian Kubisiak


Sierpień 2011 r. Pogodowa nagroda za lipcowe „deszczyki”


Sierpniowy pobyt w Tatrach był źródłem wyjątkowej radości związanej z doskonałymi warunkami pogodowymi: na 11 dni pobytu tylko dwa dni zlewy (wykorzystane na logistykę z Pięciu Stawów do Betlejemki i zasłużonego resta) oraz tylko jeden awaryjny wycof z drogi w gradzie z deszczem. Nasz wspin w zespole dwuosobowym (Adam Balcerzak i Krystian Kubisiak): Zamarła Turnia – droga Klasyczna V, oraz relaksacyjne spacerki: Zadni Kościelec – Setka IV plus grań Kościelców II: Granaty – Prawe Żebro IV. W zespole trzyosobowym (Adam Balcerzak, Krystian Kubisiak oraz Jarek Wysocki z Włocławka reprezentujący KW Warszawa): Granaty – Filar Staszla V, Żebro Środkowe V-, Żebro Czecha V, Świnica Północny Filar jako rekonesans przed zimą, Kościelec – Droga Byczkowskiego V oraz letnie warianty 114 V).

Wśród ciekawszych okoliczności przyrody na tym wyjeździe wyróżniamy:

9 sierpnia – podobnie jak ostatnim razem udało nam się wtaszczyć do Pięciu Stawów, o 16.00 zaczęliśmy na Zamarłej Turni Klasyczną. Skończyliśmy ją przed samym zmrokiem. Doznania związane z tym świetnym klasykiem zostały spotęgowane „romantycznymi” zjazdami w świetle księżyca z organiczną ilością sprzętu oświetlającego. W tych warunkach lina 60 metrowa, dzięki której zaoszczędziliśmy jeden zjazd, okazała się być doskonałym zakupem.      
13 sierpnia – w związku z niepewną prognozą pogody zdecydowaliśmy się na krótkie warianty na  Zadnim Kościelecu – zaczęliśmy od Drogi Patrzykonta. Niestety ruszając do trzeciego wyciągu, prognozy pogody się sprawdziły, warunki „zachęciły” nas do wycofu w warunkach rzęsistego deszczu z gradem. Lina 60 metrowa po raz kolejny okazała się sporym ułatwieniem, z drugiego pancernego stanowiska wylądowaliśmy na samej ziemi.

 

 

17 sierpnia – mimo nocnej burzy zdecydowaliśmy się na drogę Byczkowskiego, którą określa się jako jedną z ładniejszych nietrudnych dróg Tatr. Niestety na mokro nawet trójkowe i czwórkowe wyciągi były źródłem sporych emocji. Emocje „sięgnęły szczytu” na ostatnim piątkowym wyciągu – zlaną wodą załupą z elementami trawersu z zerowym tarciem na mokrym granicie. Dopełnieniem doznań estetycznych tego pięknego dnia była bardzo przyjemna 114.       
Wyjazd kwalifikujemy jako wyjątkowo udany. Z niecierpliwością czekamy na zimę.

 

Zespół: Adam Balcerzak, Krystian Kubisiak, Jarek Wysocki